Niecałe 9 godzin lotu mija dość szybko, zważywszy na niewygodne fotele i bardzo mało miejsca do siedzenia (lecimy niestety LOT-em;)
Nie ma tych małych telewizorków w fotelach, o których słyszałam...Polecam domowe kanapki jeśli ktoś leci Polskimi Liniami, bo posiłki są dość skromne i średnio smaczne. Ale nie ma co narzekać, w końcu lecimy do Nowego Jorku!
Lądujemy na JFK w Nowym Jorku w deszczu i mgle, także z opóźnieniem prawie godzinnym, krążąc wcześniej ok. 20 min nad lotniskiem i czekając na zezwolenie do lądowania.
Na ziemi stoimy ok. 23 czasu polskiego, czyli ok. 5 PM lokalnego :) Ja oczywiście nie mam roamingu, bo zapomniałam uruchomić go po zmianie umowy a sam się z siebie się nie uruchomił...
Po odprawie, wyruszamy w stronę Grand Central, żeby tam złapać pociąg do New Haven.
Na Grand Central jesteśmy 5 min przed odjazdem pociągu, ale jak się okazuje wystarcza to na to, aby kupić bilety i znaleźć pociąg w DOBRYM KIERUNKU. (aczkolwiek miałyśmy mega fuksa, normalnie potzeba na to nieco więcej i bieganie z walizką, będąc 21 h na nogach nie jest fajne...;) )
Na pociąg zdążyliśmy dzięki Klaudii, która na szczęście pamiętała WŁAŚCIWY numer peronu (a jest ich kilkadziesiąt). Peron, którego numer ja pamiętałam, niestety nie istniał...ale zacięcie go szukałam:)
Jadąc z JFK na Grand Central w deszczu można się na początku NYC rozczarować...ale to tylko chwilowe. Bo im bliżej centrum tym architektura miasta bardziej powala Cie na kolana:) A sam Grand Central robi ogromne wrażenie.
Zegarki 6 h do tyłu w porównaniu z Polską.